Podróżowanie różnych pokoleń.

15:19

Dzisiaj Dzień Ojca (jeśli jeszcze nie złożyliście życzeń, to dzwońcie do nich szybko!), więc idealny czas, by wspomnieć podróż z moim tatą do Norwegii. Nie przeczytacie tu jednak o zabytkach, top 10 rzeczach, które musicie zobaczyć, czy dobrych restauracjach. Będzie to post o podróży córki z tatą, którzy znowu wspólnie wsiedli do samolotu. Była to nasza pierwsza wspólna wyprawa od kilku lat, bo jego tryb pracy, a mój studiów i podróży, mocno krzyżował nam zawsze plany, więc jedyne wyjazdy to kilkudniowy wypad na narty, albo w ukochane Pieniny. Nie zmienia to jednak faktu, że to właśnie moi rodzice zabrali mnie po raz pierwszy za granicę i to dzięki nim pamiętam jak to było stać po kilka godzin w kolejce na przejściu granicznym. Myślę, że to właśnie mojemu tacie zawdzięczam umiejętność czytania mapy i posługiwania się kompasem. To on zawsze pokazywał mi najlepsze widoki i wyszukiwał górskie zwierzęta przez lornetkę (tak, od małego zwierzaki były najciekawszą częścią świata), nauczył chodzić po górach i planować podróże, a kabina ciężarówki nie robi na mnie najmniejszego wrażenia, dlatego, że już jako dziesięciolatka sama takiego 'tira' prowadziłam. Przyszedł więc czas, by role się odwróciły i żebym to ja gdzieś go zabrała. Tato zawsze marzył o Norwegii, więc był pierwszą osobą, o której pomyślałam, kiedy zobaczyłam tanie loty do Oslo. Oslo, to nie fiordy, ale za tak niską cenę można polecieć i 'przetrzeć szlaki'. Krótki telefon, decyzja podjęta (w lekkim szoku mojego taty) i bilety kupione. Nie wiem kto bardziej się denerwował, czy on, bo był to jego trzeci lot w życiu, czy ja, bo bardzo chciałam, żeby wszystko się udało i podobał mu się wyjazd.


Od razu powiedziałam mojemu tacie, że jeśli jedziemy razem, to jedziemy na moich warunkach. Chyba nie do końca wiedział na co się pisze, ale po kupnie biletów nie zostało mu nic innego jak tylko przytakiwać. Po pierwsze - z lotniska do Oslo (jakieś 120 km, dzięki WizzAir) jedziemy stopem. Tak, mój tata, który w tym roku kończy 50 lat, po raz pierwszy jechał autostopem i to wcale nie taką krótką trasę. Jeśli po tych słowach dalej zastanawiacie się, czy warto spróbować, to pewnie Wam sprzeda kopniaka w tyłek. Trochę się stresował, ale dzielnie machał polską flagą, wyciągał kciuk i komentował prawie każdego kierowcę, który chociażby się do nas uśmiechnął. "Jest dobrze, jest reakcja! Zaraz coś złapiemy! Łap!". W ten oto sposób dotarliśmy pod sam dom, a po drodze nawet zaliczyliśmy samochodową wycieczkę po stolicy. Widziałam błysk w oku, spodobało się!



No właśnie, co mam na myśli mówiąc dom? Mieszkanie naszych kochanych hostów z Couchsurfingu. Tak, mój tato nie dość, że skorzystał z autostopu, to zgodził się też na Couchsurfing. Od początku szukałam Polaków na portalu, ze względu na fakt, że angielski mojego taty jest bardzo podstawowy, a chciałam, żeby czuł się komfortowo będąc gościem w domu obcych dla niego ludzi i mógł się z nimi swobodnie porozumieć. W ten oto sposób trafiliśmy do domu Ani i jej rodziny (i kota!). Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że to najlepsi hości w moim życiu. Przywitali nas, jak swoich starych, dobrych znajomych, zawsze nakarmili, a wieczory spędzaliśmy przy długich rozmowach przy winie. To było więcej niż sobie wyobrażałam, a tato totalnie zakochał się w idei CS (czekam na moment, aż stwierdzi, że sam chce coś takiego prowadzić).

Planowaniem podróży się podzieliliśmy. Trochę pomysłów dał on, trochę ja, ale w sumie większość to on. Odkąd nauczył się korzystać z Google, to zasypywał mnie toną artykułów, blogów i filmików z YT, że tam musimy iść! Co prawda nasz plan dopracowaliśmy dopiero na miejscu z Anią, ale zaangażowanie w wyjazd było ogromne.




Ostatnia rzecz, o której chcę wspomnieć, przy okazji opowieści o podróży z moim tatą, to fakt, że robi dobre zdjęcia i jest przy tym bardzo cierpliwy. Nie ucina mi stóp (prawie) nigdy, a już na pewno nigdy nie ucina mi czoła. Cierpliwie uczył się obsługi Nikona i jak wyostrzyć w nim zdjęcie. Nie robił problemu, kiedy pstrykał piętnasty raz to samo zdjęcie, bo tamto nie wyszło tak jak chciałam, żeby wyszło. Zresztą sam prosił co chwilę o zdjęcie to tu, to tam, więc akurat w tym się dobraliśmy idealnie (po kimś to mam chyba). Poza tym został królem Xiomi i chyba mu niedługo założę vloga, bo tak dobrze szło mu nagrywanie.

Mistrz selfie

Dzień Ojca to naprawdę dobry moment, by pomyśleć o tym, czy nie warto się znowu wybrać na wakacje z rodzicami i trochę odwrócić role z dzieciństwa. Tym razem to my zaplanujmy podróż, kupmy bilety, a ich tylko wsadźmy w samolot. Mój tato był zachwycony wyjazdem, a kilka dni po powrocie dostałam smsa, kiedy znowu gdzieś ruszamy, bo złapał bakcyla. To kto chce zobaczyć mojego tatę na Mauritiusie?







Zobacz również

1 komentarze

  1. Ale fajny Tata! <3 Im jestem starsza tym bardziej doceniam moich rodziców, podróże z nimi z przeszłości i z teraźniejszości. Ze swoim ojczulkiem byłam w Tatrach jesienią, a z Mamą na Filipinach w zeszłym roku - oba wyjazdy były fantastyczne! Oby więcej rodzinnych wypraw - i u Ciebie i u mnie :)

    OdpowiedzUsuń