Jadąc tu wiedziałam, że złapie mnie przeziębienie. Mówią, że
jak wiesz, że coś się stanie, to to przyciągniesz, więc i ja przyciągnęłam
klasyczne wiosenne przeziębienie urozmaicone pracą w chłodni. Tak więc w piękny
wtorkowy poranek, kiedy to miałam mieć RV (wolne, kiedy teoretycznie nie mogą
wezwać Cię do pracy) obudziłam się połamana i z żyletką w gardle. Myślę sobie-
przejdzie! No nie przeszło, więc o 22.30 piszę smsa do kierowniczki, że bardzo
proszę o chorobowe, bo nie będę w stanie wstać do pracy o 3, bo gorączka, bo kaszel i te
inne takie, które sprawiają, że czujesz się jak wymięty kapeć. Na co ona, że
mam zadzwonić do biura i postępować według zasad. Hm, biuro nie odbierało ani
wtedy, ani o 4 w nocy. Odebrali dopiero o 10 rano, jak już nie poszłam do pracy i
poinformowali mnie, że skoro nie poszłam i nie zgłosiłam chorobowego, to firma
ze mną rozwiąże umowę. No, ale kiedy ja zgłosiłam! Na szczęście koordynatorzy w
mojej firmie to też ludzie i wszystko ładnie załatwili tak, że siedzę sobie już
drugi dzień na chorobowym i mają mi wypłacić duży procent normalnej pensji.
Zobaczymy co to będzie, no ale przyjechałam tutaj pracować, a nie chorować, więc trzeba się zabrać za
swoje zdrowie i chyba wypije przez te kilka dni więcej fervexów, niż przez całe
życie.