Jeśli powiedzenie 'Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje' jest prawdą, to my nic nie dostaniemy. Obudziliśmy się grubo po 9, a wyszliśmy z domu po 12. No wiecie, było trzeba zjeść, spakować się, a do tego pomyśleć gdzie my w końcu jedziemy, bo dalej nie mieliśmy zaplanowanej trasy. Wrzuciliśmy więc plecaki do naszego starego przyjaciela wózka sklepowego i ruszyliśmy na znany już nam przystanek, by znowu łapać stopa. Najpierw jednak zahaczyliśmy o Bonusa, bo dzień wcześniej zorientowaliśmy się, że na południu tych sklepów praktycznie nie ma. Kupiliśmy trzy chleby, trzy dżemy, trochę słodyczy i zapłaciliśmy dwa tysiące, czyli jakieś 60 zł, co powinno dać Wam obraz cen na Islandii. Jacek skoczył jeszcze po butlę, żebyśmy mieli na czym robić ich jedzenie liofilizowane (tak ogólnie, to polecamy. Sprawdza się, syci i nawet smaczne, chociaż to ostatnie zależy od tego jak bardzo jesteś zmęczony i w jakiej dziczy przebywasz) i moje owsianki (to już nie takie smaczne, ale tańsze i dalej się sprawdza). Jacka z tą butlą nie było dobre milion lat, ale na całe szczęście wrócił cały, zdrowy i pełen gazu. Znaczy, z butlą pełną gazu. Na Islandii za małą butlę zapłacicie około 1000 koron.