Jeszcze styczeń, więc może nie stwierdzicie, że już za późno na taki wpis. Mogę tłumaczyć się tym, że w trasie staram się nie spędzać czasu nad klawiaturą, a po powrocie zderzyłam się z rzeczywistością i nadchodzącą sesją. To nie jest jednak czas na wymówki, więc przejdźmy do rzeczy.
Tego sylwestra miałam stanowczo spędzić w Polsce, ale nie na imprezie, a urabiając się po łokcie jako kelnerka. Powód był prosty- szybkie i spore wynagrodzenie, bo stawki sylwestrowe są niemałe. W końcu kto z własnej, nieprzymuszonej woli odpuści sobie powitanie nowego roku ze znajomymi, szampana lejącego się strumieniami i tańców do rana? No to miałam być ja. Praca już znaleziona, miałam jedynie podskoczyć nazajutrz podpisać umowę i cieszyć się, że odłożę pieniądze na kolejne bilety lotnicze. Nawet nie było mi specjalnie smutno, że odpuszczam tą jedyną w swoim rodzaju imprezę w roku, nie czułam klimatu fajerwerków i wyjątkowości tego okresu. Sama do końca nie wiem czemu. Cały czas jednak słyszałam od znajomych, że 'Ty jeszcze zaskoczysz w tego sylwestra, to nie jest do Ciebie podobne'. No i BENG! W środku nocy, bez grubszego przemyślenia, pięć dni przed wylotem kupiłam bilet na Mauritius. To nie było specjalnie zaplanowane, a już na pewno nie było rozsądne, bo praca dogadana, sesja jeszcze przede mną, ale wewnętrzna Wasiołka mówiła mi, że mam lecieć. No to ja nie polecę?
Kupno biletu było spontaniczne, więc z pozostałymi rzeczami też poszłam na żywioł. Chłopak miał nic nie wiedzieć o tym, że przylatuje, jego siostra poinformowała go o nieistniejących w rzeczywistości znajomych, których musi w poniedziałek w nocy odebrać z lotniska, a ja ze wszystkich sił próbowałam się nie wygadać. Oczywiście wszyscy jego znajomi wiedzieli, tylko on jeden nie. I co się stało? Dwa dni przed moim przylotem dzwoni, że znalazł tanie bilety do Europy i przyjedzie, na co ja takie głośne 'NIEEEEEEEEE!!! TYLKO NIE PŁAĆ!'. W ten oto sposób sam sobie zepsuł niespodziankę. Wyobraźcie sobie jednak tą sytuację, że on też chce mnie zaskoczyć, kupuje bilet w tajemnicy, przylatuje do Europy, a ja ląduje na Mauritiusie. Scena jak z taniej komedii romantycznej, co nie? Tylko nas pewnie już by nie było stać na kolejny bilet, tak jak tych szczęściarzy w filmach.
Nadszedł wreszcie ten magiczny dzień i po nocy na lotnisku Chopina (polecam kącik dla dzieci z LOTu- mają super kanapy!) wsiadłam do samolotu. Mieliśmy międzylądowanie na Madagaskarze i powiem Wam, że byłam bardzo zaskoczona. Spodziewałam się, że te dwie wyspy będą do siebie chociaż trochę zbliżone, jeśli chodzi o widoki i przyrodę, a wyglądają jakby mieściły się na dwóch różnych częściach globu. Nie pozwolili mi jednak wyjść z samolotu, więc jedyne co zobaczyłam to widoki z okna i schodków (jeszcze kiedyś wrócę, baobaby, czekajcie na mnie!).
Po wylądowaniu standardowa kontrola, chociaż nie tak zabawna jak poprzednio, ale o niej samej napiszę Wam innym razem. Wyjście z lotniska i zobaczenie tej pociesznej mordki też może zostawię dla siebie, nie chcecie znać wszystkich szczegółów.
Skupmy się może jednak bardziej na imprezie sylwestrowej i jak to tam wygląda. Najważniejsze w noc sylwestrową są tutaj fajerwerki (zaskakujące, prawda?), a więc nie powinien dziwić fakt, że przygotowania rozpoczynają się mniej więcej dwa miesiące wcześniej. Wszystko to dla trzech minut pokazu o północy. Pokazy nie są organizowane przez prezydenta, burmistrza, czy inne władze, ale przez hotele. To przecież turyści są tutaj główną siłą napędową gospodarki i to dla nich właśnie robi się te pokazy. Hotele wydają na to mnóstwo pieniędzy. Są to kwoty rzędu 30- 50 tys. złotych, chociaż dokładne sumy nigdy nie są ujawniane. Możecie tylko usłyszeć plotki od pracowników tychże hoteli. Kiedy już wydadzą tę kwotę na sztuczne ognie, a pieniądze otrzyma specjalna firma, która zajmuje się fajerwerkami, to zaczyna się prawdziwa praca. Cały sprzęt najpierw jest rozkładany na ogromnych platformach w fabrykach. Następnie te platformy są przewożone na teren hoteli, a dzień przed pokazem zostają umieszczone na wodzie. Tak, wszystko odbywa się na wodzie!
Co dzieje się u mieszkańców już samego wieczora? Jeśli jesteście w Grand Baie, to macie szczęście, bo to właśnie tutaj o 21.30 wszyscy wychodzą na pierwsze i największe show na północnej części wyspy. Jest ono organizowane przez najdroższy biznesowy hotel dla swoich klientów. Podobno odbywa się tak wcześnie, bo żaden biznesmen nie dotrwa do północy, ale nie mam pojęcia, czy to prawdziwy powód. Po tym pokazie wszyscy wracają do domów i czekają na północ. Na Mauritiusie przejście ze starego roku w nowy spędza się z rodziną. Nieważne ile masz lat, czy wolałbyś być na imprezie, czy ze znajomymi, tutaj jeseś się z rodzicami. Część jest w domu, część na dużych imprezach rodzinnych, a spora część na plaży. W końcu i tak wszyscy o północy skończą przy brzegu oceanu, by zobaczyć pozostałe pokazy. Północ tutaj jest niesamowita. Cały ten tłum składa sobie wzajemnie życzenia. Słychać francuski, angielski, kreol i mnóstwo innych języków, których nie potrafiłam nawet wyłapać. Nie ma znaczenia pochodzenie, kolor skóry i to, czy się znacie, czy nie. Każdy życzy sobie szczęśliwego Nowego Roku. Co dzieje się później? Trzeba odprowadzić rodziców do domu i odpalić tzw. chińskie fajerwerki. Co w nich jest specyficznego? Odpala się je przed bramą, albo drzwiami wejściowymi na dobry początek roku. Robią mnóstwo hałasu i wyrzucają ogromną ilość czerwonych skrawków papieru. Zero ognia i innych wybuchów, tak więc można nawet koło nich stać, jeśli tylko zatkacie sobie uszy. Ja nie wiedziałam, że coś takiego będą robić, więc kiedy wybuchło, to wyskoczyłam ze strachu z kapci! Ślady po tych fajerwerkach (nie tylko tych zresztą) możecie oglądać przez kilka następnych dni, bo nikt specjalnie nie poczuwa się do ich posprzątania.
Czas dla rodziny oficjalnie zakończony i teraz można śmiało iść bawić się ze znajomymi. Co zabawne, chyba każdy ma taki sam plan na imprezę. Najpierw wszyscy idą upajać się trunkami wysokoprocentowymi na plażę, a następnie do klubu. My mieliśmy podobny plan, ale w momencie kiedy zobaczyłam, że na zegarku już po drugiej, stwierdziłam, że czekamy na polskiego sylwestra! Było odliczanie, były kolejne śpiewy, rozlany szampan na parkingu i wideo rozmowy z Polską.
Czas do klubu. Wejście kosztowało nas około 20 złotych za osobę (chciałam tylko zauważyć, że to już było po godzinie 3, około 5 imprezy się tam kończą, a oni dalej sprzedawali wejściówki) i takie są mniej więcej ceny za wejście w Sylwestra. Niektóre kluby mają też zamknięte imprezy, albo prowadzą bardzo dużą selekcję. Zasadniczo o tej godzinie większość miejsc była już zamknięta, albo na tyle pełna, że nikogo więcej nie wpuszczali. W środku lokale nie odbiegają niczym od tych, które możecie spotkać w Europie, więc raczej nie nastawiajcie się na jakieś tańce po piasku w sukienkach z liści palmowych. Standardowy parkiet, DJ na podeście, efekty świetlne i te sprawy.
Co mnie zdziwiło już po imprezie? Kiedy my dotarliśmy wreszcie na plażę i rozłożyliśmy materac na pace pick upa, to wkoło nas dało się zauważyć mnóstwo namiotów. Ludzie z całej wyspy, albo w sumie to z całego świata, zjeżdżają się na plaże, rozbijają namioty i tutaj śpią w pierwszą noc (w zasadzie to poranek) Nowego Roku. Muszę Wam powiedzieć, że noc na pace pick upa z widokiem na ocean po przebudzeniu się, to stanowczo jest coś, co musicie dodać do listy rzeczy do zrobienia. Niesamowite uczucie, chyba najlepszy poranek w moim życiu do tej pory!