Wybierając się do Tajlandii miałam do spełnienia kilka marzeń. Jednym z nich było odwiedzenie wioski, w której mieszkają kobiety z długimi szyjami. O tym, że ich wioska zlokalizowana jest w Tajlandii dowiedziałam się stosunkowo niedawno, dzięki temu, że wybrała się tam też Martyna Wojciechowska. Skoro ona tam pojechała, to musi to być jakieś ukryte miejsce, bez turystów i ludzi mówiących po angielsku. Jak tam jednak było?
Już w Tajlandii, kiedy zaczęłam przeszukiwać internet, by znaleźć o tym miejscu trochę więcej informacji (tak, jestem zła w planowaniu tej podróży), natrafiłam na opinie, że to ludzkie zoo. Kobiety mieszkają w tej wiosce, uwięzione przez właściciela ziemi, dlatego, że do Tajlandii dostały się nielegalnie. Pani przewodnik twierdzi, że nie mogą one w tym momencie wrócić na terytorium Myanmar ze względów politycznych. Czy tak jest naprawdę? Niestety nie wiem, nie miałam okazji spytać.
Na samym początku popełniłam błąd. Naczytałam się opinii biur turystycznych, że do wioski nie da się trafić samemu, że lokalizacja cały czas się zmienia (nieprawda), a namiary z Google nie są prawdziwe (też nieprawda). Zdecydowałam się więc wyjechać na zorganizowaną przez biuro wycieczkę. To był mój pierwszy i ostatni raz, ale o tym kiedy indziej. Wiemy już, że mogłabym tam trafić sama. Co prawda lepiej wystartować do tej wioski z Chiang Rai, a nie Chiang Mai, bo to długa droga, ale dalej jesteście tam w stanie trafić z Google Maps. Koniec końców kierowca przywiózł mnie busem na miejsce, więc na co miałabym narzekać? W końcu ostatecznie się tutaj znalazłam. Samodzielnie, czy przez biuro, co za różnica? Niestety różnica jest, bo to nie ja zarządzałam swoim czasem, a pani przewodnik, która dała nam aż... 30 minut. W 30 minut miałam zobaczyć wioskę i zrobić sobie zdjęcie z mieszkańcami. Plan podróży raczej nie zakładał rozmowy z nimi i wgłębiania się w ich kulturę. Na wejściu pokazano nam kilka zdjęć, dano do potrzymania pierścienie, przedstawiono nas najstarszej osadniczce i zostawiono na 20 minut.
Nie chciałam jednak odpuścić całkowicie, chociaż czułam się zniechęcona. Nie wiedziałam przed przyjazdem, że będę tam miała tylko pół godziny. Znalazłam dwie kobiety mówiące po angielsku i porozmawiałam z nimi chwilę. Noszenie takiej "obroży" ich nie boli, bo zakładają pierwszą w wieku 5-6 lat, wydłużając ją co 6 lat, więc w okresie kiedy ciało cały czas rośnie. Po ściągnięciu pierścieni czują delikatny dyskomfort, ale nie jest prawdą, że łamią im się wtedy szyje. Śpią na wysokich, twardych poduszkach, by kąt między ich ramionami, a szyją, zawsze wynosił 90 stopni. Dlaczego to robią? Jedni twierdzą, że to kanon piękna, inni, że w dawnych czasach chroniło je to przed atakami tygrysów. Na to pytanie odpowiadały tylko uśmiechem, więc od nich nie dowiedziałam się prawdy. Być może teraz jest to tylko, by utrzymać tradycję, lub środek zarobku? W końcu to miejsce, to naprawdę dobry biznes, bo ściąga tu dziennie kilkadziesiąt turystów. Pieniądze ze wejście nie trafiają jednak do mieszkańców, a do właściciela ziemi. W każdym razie po tym pytaniu widziałam u dziewczyn zmieszanie i może trochę smutku. Na całe szczęście kobiety mają tu swój wybór. Wiele nastolatek przestaje nosić pierścienie, albo ich nie wydłuża. Mogą też poślubić kogoś spoza wioski (najczęściej są to Tajowie) i wtedy ją opuścić. Nie jest to też miejsce na drugim końcu świata. Dziewczyny mają smartfony, robią sobie selfie, rozmawiają przez skype, a dzieci noszą sukienki z Krainy Lodu. W domu mają telewizory, jeżdżą samochodami, a większość z nich mówi lepiej, lub gorzej po angielsku. Okazało się więc, że wcale nie jest to tak odosobnione miejsce, jak myślałam. Wioska zrobiona pod turystów, po której opuszczeniu mam mieszane uczucia. Nie wiem, czy nazwałabym je ludzkim zoo. Jeśli tam przyjdziesz, zrobisz zdjęcie i wyjdziesz, to sam/sama tworzysz zoo. Jeśli jednak postarasz się, dasz coś od siebie, to może się to okazać naprawdę miłą wizytą.
Czy wybrałabym się tam ponownie? Myślę, że tak. Tylko tym razem pojechałabym tam sama, na tyle godzin ile uznałabym to za stosowne, by mieć wystarczająco dużo czasu, by porozmawiać z tymi kobietami dłużej niż pięć minut i spróbować je naprawdę poznać, a nie tylko przyjść, przywitać się, zrobić zdjęcie i pojechać oglądać inne miejsca.
Już w Tajlandii, kiedy zaczęłam przeszukiwać internet, by znaleźć o tym miejscu trochę więcej informacji (tak, jestem zła w planowaniu tej podróży), natrafiłam na opinie, że to ludzkie zoo. Kobiety mieszkają w tej wiosce, uwięzione przez właściciela ziemi, dlatego, że do Tajlandii dostały się nielegalnie. Pani przewodnik twierdzi, że nie mogą one w tym momencie wrócić na terytorium Myanmar ze względów politycznych. Czy tak jest naprawdę? Niestety nie wiem, nie miałam okazji spytać.
Na samym początku popełniłam błąd. Naczytałam się opinii biur turystycznych, że do wioski nie da się trafić samemu, że lokalizacja cały czas się zmienia (nieprawda), a namiary z Google nie są prawdziwe (też nieprawda). Zdecydowałam się więc wyjechać na zorganizowaną przez biuro wycieczkę. To był mój pierwszy i ostatni raz, ale o tym kiedy indziej. Wiemy już, że mogłabym tam trafić sama. Co prawda lepiej wystartować do tej wioski z Chiang Rai, a nie Chiang Mai, bo to długa droga, ale dalej jesteście tam w stanie trafić z Google Maps. Koniec końców kierowca przywiózł mnie busem na miejsce, więc na co miałabym narzekać? W końcu ostatecznie się tutaj znalazłam. Samodzielnie, czy przez biuro, co za różnica? Niestety różnica jest, bo to nie ja zarządzałam swoim czasem, a pani przewodnik, która dała nam aż... 30 minut. W 30 minut miałam zobaczyć wioskę i zrobić sobie zdjęcie z mieszkańcami. Plan podróży raczej nie zakładał rozmowy z nimi i wgłębiania się w ich kulturę. Na wejściu pokazano nam kilka zdjęć, dano do potrzymania pierścienie, przedstawiono nas najstarszej osadniczce i zostawiono na 20 minut.
Nie chciałam jednak odpuścić całkowicie, chociaż czułam się zniechęcona. Nie wiedziałam przed przyjazdem, że będę tam miała tylko pół godziny. Znalazłam dwie kobiety mówiące po angielsku i porozmawiałam z nimi chwilę. Noszenie takiej "obroży" ich nie boli, bo zakładają pierwszą w wieku 5-6 lat, wydłużając ją co 6 lat, więc w okresie kiedy ciało cały czas rośnie. Po ściągnięciu pierścieni czują delikatny dyskomfort, ale nie jest prawdą, że łamią im się wtedy szyje. Śpią na wysokich, twardych poduszkach, by kąt między ich ramionami, a szyją, zawsze wynosił 90 stopni. Dlaczego to robią? Jedni twierdzą, że to kanon piękna, inni, że w dawnych czasach chroniło je to przed atakami tygrysów. Na to pytanie odpowiadały tylko uśmiechem, więc od nich nie dowiedziałam się prawdy. Być może teraz jest to tylko, by utrzymać tradycję, lub środek zarobku? W końcu to miejsce, to naprawdę dobry biznes, bo ściąga tu dziennie kilkadziesiąt turystów. Pieniądze ze wejście nie trafiają jednak do mieszkańców, a do właściciela ziemi. W każdym razie po tym pytaniu widziałam u dziewczyn zmieszanie i może trochę smutku. Na całe szczęście kobiety mają tu swój wybór. Wiele nastolatek przestaje nosić pierścienie, albo ich nie wydłuża. Mogą też poślubić kogoś spoza wioski (najczęściej są to Tajowie) i wtedy ją opuścić. Nie jest to też miejsce na drugim końcu świata. Dziewczyny mają smartfony, robią sobie selfie, rozmawiają przez skype, a dzieci noszą sukienki z Krainy Lodu. W domu mają telewizory, jeżdżą samochodami, a większość z nich mówi lepiej, lub gorzej po angielsku. Okazało się więc, że wcale nie jest to tak odosobnione miejsce, jak myślałam. Wioska zrobiona pod turystów, po której opuszczeniu mam mieszane uczucia. Nie wiem, czy nazwałabym je ludzkim zoo. Jeśli tam przyjdziesz, zrobisz zdjęcie i wyjdziesz, to sam/sama tworzysz zoo. Jeśli jednak postarasz się, dasz coś od siebie, to może się to okazać naprawdę miłą wizytą.
Czy wybrałabym się tam ponownie? Myślę, że tak. Tylko tym razem pojechałabym tam sama, na tyle godzin ile uznałabym to za stosowne, by mieć wystarczająco dużo czasu, by porozmawiać z tymi kobietami dłużej niż pięć minut i spróbować je naprawdę poznać, a nie tylko przyjść, przywitać się, zrobić zdjęcie i pojechać oglądać inne miejsca.
Wykonanie takiego szalika zajmuje od dwóch, do trzech dni.