Kalameny

21:53

Są takie miejsca, o których nie dowiemy się z przewodników, a jedynie od mieszkańców, lub znajomych podróżników. Tak też było w przypadku mojej styczności z małą wioską Kalameny na Słowacji. Całe swoje życie jeździłam kąpać się w słowackich gorących źródłach, ale zawsze to były komercyjne baseny, za które często płaciło się krocie. Czasami trafialiśmy na miejsca, w których były dwa zbiorniki z zieloną, śmierdzącą wodą, a kiedy indziej były to wodne parki rozrywki, między innymi na pewno znana części z Was Tatralandia. Każde z tych miejsc ma swoje plusy i minusy, ale łączy je jedno- trzeba za nie płacić. Szczerze mówiąc nawet nie pomyślałam, że mogę poszukać naturalnych źródeł termalnych, które nie będą skomercjalizowane. Na szczęście na studiach natrafiłam na Aleksandrę, która kiedyś przypadkiem wspomniała mi o Kalamenach. Trafiły one wtedy na moją listę miejsc, które muszę odwiedzić, ale jakoś nie było nam po drodze tam trafić przez ponad rok.


Kalameny, podobnie jak Zalipie, o którym możecie przeczytać tutaj, musiały doczekać się wizyty Girisha, by przekonać tatę, że może jednak warto się tam wybrać i zobaczyć coś nowego. Czy to "coś nowego", było faktycznie warte nadrabiania kilkudziesięciu kilometrów? Strasznie ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony byłam zachwycona klimatem tego miejsca, a z drugiej trochę też rozczarowana. Nie mniej jednak chciałabym Wam przedstawić tą miejscówkę, żebyście sami mogli stwierdzić, czy Was przekonuje, czy też nie.


Źródło termalne zlokalizowane jest kilometr od wioski Kalameny, która znajduje się w Górach Choczańskich. Każdy GPS powinien Was bez problemu doprowadzić, a gdy dojedziecie już na wieś, to pytajcie mieszkańców. Mogę tylko doradzić, by kierując się z Polski na Kalameny ominąć autostradę. Obetniemy wydatki, a droga o wiele się nie wydłuża. Jeśli wiecie, gdzie jest Liptowski Mikułasz, to właśnie te okolice i z łatwością się odnajdziecie.
Kiedy dotrzecie już na miejsce, to nie bądźcie zdziwieni, że ktoś będzie chciał Was skasować za wjazd samochodem w pobliże zbiornika. Od nas zawołano 1.50 euro, ale zauważyliśmy, że ta cena nie jest regularna. My dostaliśmy taką stawkę, więc chyba z twarzy nie wyglądamy na bogaczy, którzy daliby więcej. Nie otrzymacie też żadnego paragonu, a parking (a raczej pobocze, albo trawnik) nie jest w żaden sposób strzeżony. Lokalni po prostu znaleźli sposób na łatwy zarobek i postanowili wykorzystać zwiększającą się popularność tego miejsca. Nie mam im tego za złe, bo suma o jaką proszą nie jest jakaś kolosalna, a to przecież sami mieszkańcy przez przypadek stworzyli to bajorko. Kiedyś zrobili tu odwiert o głębokości 500 metrów i postanowili, że wykorzystają fakt, że na powierzchnię wytryskuje woda o temperaturze 33 stopni. Zrobili wgłębienie o rozmiarze 10 metrów na 20 i udostępnili wszystkim chętnym. To jest ta część, która daje pozytywne wrażenie. Naturalny zbiornik wody, stworzony przed ludzi dla ludzi, za który nie pobiera się opłaty (no prawie), do tego znajduje się w środku lasu, daleko od ulicznego zgiełku. Ludzie potrafią się tutaj rozbić w namiotach nawet na kilka dni. Co jednak rozczarowuje? Na wszystkich zdjęciach wygląda, jakby woda sięgała przynajmniej popiersia, a w rzeczywistości ledwo zakryje nam kolana. Na tych wszystkich zdjęciach ludzie tak naprawdę praktycznie leżą, dlatego wygląda jakby było tam głęboko. Fakt, że żeby być w wodzie trzeba poruszać się cały czas na pupie i w pozycji na pół leżącej trochę niszczy efekt. Nie nazwałabym też tego miejsca jeziorem, a jedynie głęboką kałużą. Do tego część sanitarna też pozostawia dużo do życzenia i możecie być pewni, że ktoś do tej wody już nasikał, skoro wkoło nie ma toalety, a ludzie nie wynurzają się nawet przez kilka godzin.

Na drugim planie widać stojącą kobietę, dzięki której możecie zobaczyć jaki był poziom wody w całym zbiorniku. 


Pozostaje więc zadać sobie pytanie, czy w ogóle warto? Czy nie lepiej pojechać do jakiegoś lepiej zorganizowanego miejsca, z basenami, często ze zjeżdżalniami, zapleczem sanitarnym i gastronomicznym? Myślę, że to już są naprawdę indywidualne wybory. Ja bym tam chętnie jeszcze wróciła, by połączyć kąpiel w gorącym źródle z wędrówką po okolicznych terenach. Dopiero po powrocie odkryłam, że 2 km od "kałuży" znajduje się przepiękny wodospad, więc kto wie co jeszcze kryje ta okolica?

A wy macie jakieś ukryte miejsca, o których nie piszą w przewodnikach?

 Na drzewie zawieszono nawet zegar, by nie stracić poczucia czasu. Szkoda tylko, że już nie działa.


Zobacz również

0 komentarze