Trzy góry
23:26Kiedy myślisz Mauritius, to zapewne widzisz piękne plaże, błękitną wodę i palmy. Owszem, tak właśnie tam jest, ale wyspa wcale nie jest cała płaska i nie składa się tylko z pięknych plaż. Poza nimi są też parki botaniczne, nieczynny wulkan, czy góry. To właśnie o górach chciałabym Wam napisać. Szczytów górskich jest sporo, ja do tej pory zdobyłam tylko dwa, a na trzeci miałam jedynie próbę podejścia ze względu na złe przygotowanie techniczne. Przykład ten pokazuje, że chociaż góry te są niskie (wszystkie osiągają wysokość poniżej 850 m n.p.m.), to wcale nie znaczy, że mogą zostać łatwo zdobyte przez amatorów.
Zacznijmy może od tej najłatwiejszej, czyli od Le Pouce (812 m n.p.m.), której nazwa wzięła się od kształtu góry przypominającego kciuka.
Bardzo łatwo jest się dostać do jej podnóży transportem publicznym. Wyruszacie z południowego dworca w Port Louis i pytacie o Le Pouce, bądź też przystanek La Laura. Bez problemu ktoś Wam wskaże autobus, którym musicie pojechać.
Kiedy dotrzecie już na miejsce, to od razu rzuca się w oczy stara tablica z mapą, która wskazuje trasy górskie i kierunek, w którym musicie się udać, by rozpocząć wędrówkę.
Sama trasa nie jest specjalnie wymagająca. Na pewno wypada sprawdzić pogodę przed wędrówką i nie wybierać się tam, jeżeli przez kilka poprzednich dni padał deszcz, ponieważ droga jest wtedy bardzo błotnista i zakopiecie się w niej po kostki. Kiedy już przebrniecie przez tą błotnistą część, to droga robi się trochę bardziej kamienista i ukryta między drzewami. Od teraz podejście będzie już spokojne, a po drodze dojdziecie do punktu widokowego. Uważnie sprawdźcie ścieżkę, którą teraz wybierzecie, bo możecie iść łagodnym podejściem i później już tylko trochę wysilić się przy ostatnich skałach wspinając się na sam szczyt, albo tak jak my wybrać przez przypadek ciężką trasę. My zobaczyliśmy, że pomiędzy drzewami znika jakaś droga i może prowadzić na wierzchołek. Przebijaliśmy się przez ten gęsty las, ścieżka praktycznie nie istniała, nie było się czego chwycić i gdzie podeprzeć, ale stanowczo urozmaiciło nam to wspinaczkę. Jeśli ktoś ma już jakieś doświadczenie, to właśnie tą polecamy, a jeśli nie, to proponuję jednak zostać przy tej łatwiejszej trasie. Z samego szczytu rozpościera się prawdopodobnie świetny widok na Port Louis i okoliczne wioski. Piszę prawdopodobnie, dlatego, że kiedy ja dotarłam na szczyt, to wkoło widziałam jedynie chmury, a po chwili zaatakował nas deszcz i bardzo silny wiatr, więc musieliśmy już schodzić, bo miałam wrażenie, że za chwilę to raczej nas zmiecie przy tej wichurze. Na pokonanie trasy w obydwie strony potrzebujecie około 3-4 godziny, w zależności od Waszego tempa. Trasa nie jest w żaden sposób oznaczona, ale została już dokładnie wydeptana, więc nie powinniście się zgubić. Ja wchodziłam na szczyt poza sezonem (sierpień), a i tak spotkałam kilka osób na trasie, więc myślę, że i Wy spotkalibyście takie osoby , a wtedy zawsze można dopytać o kierunek wspinaczki.
Z Le Pouce możecie wybrać się od razu to St Pieter Both (820m n.p.m), czyli na drugą najwyższą górę wyspy. Wybrałam się na nią po sprawdzeniu w Google, że podejście jest średnio wymagające, ale liny są zalecane. Zalecane, nie znaczy, że wymagane i potrzebne, prawda?. Nastawiłam się więc na cięższe wejście, ale okazało się, że bez profesjonalnego sprzętu zdobycie szczytu jest dla mnie niemożliwe. Trasa oznaczona butelkami, kartonami i puszkami zawieszonymi na drzewach, by było wiadomo, w którym miejscu powinniście skręcić i gdzie jest ścieżka, której nie widać. Często podejścia były bardzo ciężkie i nie pokonalibyśmy ich bez grupowego wsparcia. Pionowe ściany skalne, bardzo strome trawiaste zbocza. W kilku miejscach były umocowane zaczepy na liny, ale my ich nie mieliśmy, więc nie były dla nas specjalnie pomocne. Na szczyt nie dotarliśmy, a szkoda, dlatego że jest bardzo nietypowy. Ma on formę kuli, po której wchodzi się, jak po drabinie, co możecie zobaczyć na tym filmie. Nam pozostało podziwiać szczyt góry z jej ramienia, które składało się z naprawdę wąskiej ścieżki i małej platformy skalnej. Już widoki z ramienia były niesamowite, więc nie mogę się doczekać kolejnego podejścia, kiedy będę je podziwiać z samego szczytu. Poza tym chyba pierwszy raz w moim życiu zejście z góry było o wiele łatwiejsze niż wejście na nią. Jeśli więc szukacie na tej wyspie odrobiny adrenaliny, to polecam wspiąć się właśnie na tę górę.
Le Morne (556 m n.p.m.), czyli najbardziej znana góra, która do tego została wpisana na listę UNESCO. Występuje w każdym katalogu promującym Mauritius, na prawie każdej pocztówce i chyba wszyscy, kiedy myślą Mauritius, to widzą Le Morne wraz z podwodnym 'wodospadem' tuż obok niej. Le Morne była długo zamknięta dla turystów, otworzono ją rok temu, po czym ponownie zamknięto, ale da się dalej na nią wspiąć (nielegalnie oczywiście).
Dojazd do góry jest dobrze oznaczony, a pod bramą wejściową znajduje się parking. Jest to jedyna góra na wyspie, do której zamykany jest dostęp. Bramy zamykane są o godzinie 16 i po tym czasie oficjalnie nie można wejść na teren parku, jednak wiecie, dziura w płocie i te sprawy. Jeśli jednak chcecie wejść na górę po godzinie 16, to upewnijcie się, że z niej zejdziecie zanim jeszcze zajdzie słońce. Cała trasa jest oznaczona, są strzałki mówiące ile kilometrów zostało do szczytu, a mniej więcej w połowie trasy postawiono tablicę, że od tego momentu wspinaczka nie jest już tak łatwa jak była wcześniej i zaleca się ją tylko doświadczonym osobom. My oczywiście idziemy dalej, aż docieramy do zielonego ogrodzenia, które miało zablokować dalszą wspinaczkę. Informacja o zakazie dalszej wspinaczki ze względu na możliwość uszkodzonych lin i nieprzygotowanego szlaku była napisana po francusku i chociaż mój chłopak mi ją przetłumaczył, to dalej udawałam, że nie rozumiem i obeszłam ogrodzenie. Trasa faktycznie nie była specjalnie przygotowana, ale po drodze było zawieszonych kilka lin, które stanowczo ułatwiły wspinaczkę. Szarpnijcie je jednak kilka razy zanim postanowicie ich użyć, bo nie są regularnie sprawdzane, a wiszą tam przez cały rok, więc zawsze istnieje ryzyko, że się zerwą. Ostatni etap to faktycznie wspinaczka i jeśli nigdy nie byliście na niczym, co chociaż moglibyście nazwać wspinaniem się, czy podciąganiem na ściance, to na Waszym miejscu bym się zastanowiła, czy faktycznie uderzać na szczyt, zwłaszcza jeśli do tego nie macie ze sobą kogoś chociaż trochę bardziej doświadczonego. Widok ze szczytu? Najpiękniejszy jaki w życiu widziałam. To stanowczo jest coś, co powinien zobaczyć każdy, a zdjęcia w żaden sposób nie są w stanie oddać tego piękna.
0 komentarze