Miami bicz.

15:58



Tak więc po kilku dobrych godzinach opóźnienia trafiamy do Orlando, które zaskoczyło nas totalnie. Ale nie nie! Nie tym, jakie jest ładne, urocze, nie swoimi parkami rozrywki i wystrzałami rakiet! Tego nie widzieliśmy, więc o tym Wam nie opowiem, ale za to mogę Wam opisać jak wygląda dla mnie Orlando. Jak ściana deszczu, po prostu.
Próbowałyśmy się z dziewczynami schować pod daszek, bo poczekalnia była zamknięta (nie wiadomo dlaczego, w środku było bardzo dużo miejsca). Nie do końca nam to wyszło, bo ciężko się schować, kiedy z przodu plecak i z tyłu plecak, podwójny żółw zawsze gdzieś wystaje. Myślimy sobie co by tu począć, żeby nie stracić czasu, bo rakiety były otwarte do 17, więc byśmy nie zdążyli tam dojechać, o zabawie w parkach już nie wspomnę. Dobra, to wypożyczmy auto! Stracimy 5$ wydanych na busa, ale co to 5$ przy zyskanym czasie? Musimy się tylko jakoś dostać do wypożyczalni, a nie ma wkoło nawet McDonalda, żeby złapać jakiekolwiek wifi, w sumie to nic nie ma. Jest autostrada i w oddali jakiś sklepobar. Ale przecież na każdym lotnisku jest wypożyczalnia! Zaczęłam więc chodzić od taksówki, do taksówki, żeby dowiedzieć się za ile nas zawiozą do wypożyczalni. Każdy podawał tą samą cenę, a do tego okazało się, że możemy jechać tylko z tym, który jest pierwszy w kolejce, nawet jeśli ktoś podałby niższą cenę. Zawołali od nas ponad 30$, ale okazało się, że tuż obok poczekalni jest przystanek autobusowy, z którego zaraz odjeżdża autobus, który może nas zawieźć na lotnisko za grosze! No super! Tym oto sposobem wpakowaliśmy się w transport publiczny i dotarliśmy do wypożyczalni. Każdy ustawia się w inną kolejkę, żeby znaleźć najlepszą ofertę. Ominęliśmy tylko Dollara, no cóż, po tym, jak wcisnęli nam ubezpieczenie za 500$, to już nic u nich nie wypożyczymy. W międzyczasie okazało się, że moja karta z banku, które dostaliśmy na campie została zablokowana, bo nie pamiętałam ani hasła, ani loginu do bankowości internetowej. No czasami się zdarza, co nie? I jak wygląda w takim przypadku odzyskiwanie hasła? W Polsce musielibyście wybrać się do oddziału i udowadniać, że Wy to Wy. Tutaj wystarczył jeden telefon i security number, który jest podawany przy zakładaniu konta. I już, konto odblokowane, nowy login, nowe hasło i zero problemu. Zszedł ze mnie stres, a emocje były większe niż na grzybobraniu, uwierzcie, bo na tej karcie miałam swoje ostatnie pieniądze. Z jednej strony ta metoda jest super, bo nie wyobrażam sobie biegać jeszcze do tego gdzieś po bankach, gdzie na dodatek, METAbank ma oddziały… nigdzie. Serio, nie wiem jak oni zakładali te konta. Z drugiej strony, jeśli zgubiłabym portfel, to mój secutiry number też w nim był. Tak, głupie, ale głupi ma zawsze szczęście, dlatego nie zgubiłam portfela i moje miliony dolarów były dalej bezpieczne. 



Wracając jednak do wypożyczalni. Tym razem po raz kolejny zaufaliśmy Enterprise i wszystko było jak najbardziej okej, dlatego myślę, że z czystym sumieniem możemy ich polecić. Dostaliśmy duże, siedmioosobowe auto. Było w nim tyle przestrzeni, że nie wiedzieliśmy co mamy ze sobą zrobić. Bagaże zmieściły się bez tetrisa i do tego zostało mnóstwo miejsca. Na środku w podłodze były pojemniki, w które pochowaliśmy jedzenie, a każdy miał wystarczająco miejsca, żeby wyciągnąć przed siebie nogi. Czułyśmy się mega dziwnie z taką ilością przestrzeni po podróży w Jeepie. Ale Jeepa i tak kochamy, nie zawiódł nas ani razu. No to w drogę! Anetka cieszyła się jak małe dziecko, bo auto tak dobrze się prowadziło. Tradycyjnie już automat i tempomat, czyli można spokojnie jechać i podziwiać widoki. Tylko… gdyby było jeszcze co podziwiać, bo za oknami nieustannie deszcz. Pada, pada, pada i o rany, wiecie co?! Tak! Pada! Na szczęście co jakiś czas słońce przebijało się przez chmury i widzieliśmy piękne kolory wody w drodze na Key West. Key West jest miejscem najdalej położonym na południe w Stanach, a do tego prowadzi na nią droga przez ocean. Patrzysz w prawo i w lewo, a tam tylko woda. Do tego nie jest to jakaśtam byle woda. Wszystko mieni się różnymi kolorami. Róże, zielenie, żółcie, pięknie! Nie mieliśmy niestety okazji zobaczyć tych widoków w pełnej okazałości, ale to co pokazywało się od czasu do czasu i tak było prześliczne! Dojechaliśmy tą piękną trasą na Key West i szukamy plaży, żeby zaliczyć kąpiel w najdalej położonym miejscu w Stanach, ale wszystkie plaże są tam prywatne, a pierwsza publiczna którą znaleźliśmy, była brudna, a wszędzie chodziły… kury! Tak, kury! Przechadzały się po plaży, jakby były u siebie, tak więc wtedy pierwszy raz w życiu spotkałam plażowe kury. Dziwne zjawisko, ale nikt z miejscowych nie patrzył na to krzywo, więc chyba jednak często się to zdarza i wcale nie jest jakieś nienormalne. Wracamy więc z tej plaży do auta z nadzieją, że znajdziemy jednak coś innego. W ostateczności zawsze możemy przeskoczyć przez płot hotelu i wykąpać się na ich plaży, co nie? Przejechałyśmy całe Key West w każdą stronę i już trochę tracąc nadzieję, zobaczyłyśmy malutkie stoisko z informacją turystyczną. Anetka wyskoczyła na czerwonym świetle i wypytała o plaże. No gdzieś jednak jest publiczna, jedziemy tam! Już sam wieczór, słońce chowa się za palmami (romantycznie, co nie?), a my wreszcie znajdujemy plażę, a do tego przestało lać! Szybko każda przebiera się w stroje kąpielowe i do wody! Idąc naszym mottem ‘woda to woda’ byłyśmy przeszczęśliwe. Do tego szło się i szło, a było cały czas widać dno, a woda sięgała najwyżej do pasa. Idziemy tak coraz dalej od brzegu, aż tu nagle patrzymy, a Monika coś nam próbuje pokazać. Okazało się, że trafiła na pustaka. Tak, dobre 20 metrów od brzegu na dnie leżała sobie cegła. Woda była idealnie ciepła, a nam trochę odbiło i zaczęłyśmy stawać na rękach w wodzie, przez co skończyłyśmy tarzając się w jakichś czerwonych wodorostach. Zaczęło się już robić trochę ciemno, więc wróciłyśmy do przebieralni i pod prysznic. Aneta zrobiła konstrukcję ze sznurka tak, że nie trzeba było cały czas przytrzymywać przycisku. Kąpiemy się, a tu nagle zza rogu wychodzi bezdomny i… gapi się na nas. To była jedna z dziwniejszych sytuacji podczas podróży, bo czułyśmy się mega niezręcznie. Tak, byłyśmy w strojach kąpielowych, ale to dalej było obleśne. Wykąpałyśmy się więc dużo szybciej i spacerkiem wracamy do samochodu, kiedy nagle obok nas zatrzymuje się jakieś auto. Kobieta otwiera szybę i pyta czy jesteśmy turystkami. W momencie kiedy potwierdziłyśmy, na jej twarzy malowało się przerażenie. ‘Dziewczyny, mam córkę w Waszym wieku, nie chciałabym, żeby kręciła się tutaj sama. Tutaj jest naprawdę niebezpiecznie!’ Popatrzyłyśmy na siebie, pomyślałyśmy o tamtym bezdomnym i rura do auta! Nawet nie zauważyłam kiedy, a byłyśmy już przy samochodzie, który akurat w tamtym momencie służył już jako przebieralnia w suche ciuchy. Tam było tyle miejsca, że przebierałam się na stojąco!








Tradycyjnie już na miejsce noclegu wybrałyśmy parking pod mac’iem. Tradycyjnie też nas nie zawiódł. W aucie było tyle miejsca, że każda się położyła i wyspała. O 4 przyszedł czas pierwszego rozstania i odwiozłyśmy Kasię na lotnisko. Były łzy i uściski, będę tęsknić głuptasku! Kasia przeszła przez bramki, a my ruszyłyśmy na inny terminal, żeby oddać nasze plecaki do przechowalni, bo kto by się smażył na Miami Beach i jednocześnie pilnował całego swojego dobytku? Zajęło nam to ponad godzinę, a byłyśmy pewne, że wrócimy po 15 minutach! Na szczęście Aneta stwierdziła, że pójdzie spać, więc nie odczuła tego jak długo nas nie było. Zgodnie stwierdziłyśmy, że nie wracamy spać, tylko jedziemy prosto na plażę! Byłyśmy pierwsze, poza nami byli tylko pracownicy, którzy rozkładali leżaki. Idziemy w prawo, idziemy w lewo, ale nigdzie nie znalazłyśmy przebieralni. No to co? Monika nauczyła się czegoś nowego, a mianowicie przebierania się bez rozbierania na środku plaży. Może kiedyś też będziecie mieć okazję nabyć tą niezastąpioną wiedzę. Jeśli nie wiecie, to nie wyjaśnię, to się da tylko pokazać. Akurat od tej 7 paliło z nieba słonce, zero deszczu, no idealnie! Chcąc to jak najbardziej wykorzystać otworzyłyśmy sobie po drinku za dwa dolce i wzniosłyśmy toast, za podróż, która już była i za podróż, która jeszcze przed nami, za związki i ich brak, no i za studia i ich brak. Nawet nie wiem kiedy, wypiłyśmy już trzecią puszkę i… totalnie nas ścięło. W międzyczasie musiałyśmy się pożegnać z Anetą, bo uciekała do Orlando, a my zostałyśmy na plaży. Dwie pijane blondynki stały się w tym momencie totalnie bezmyślne. Zostawiłyśmy rzeczy i poszłyśmy się kąpać. W tym czasie pojawiło się już sporo ludzi, w tym też pani ratownik, ale jak to mówią ‘pod latarnią najciemniej’, więc chyba nawet nie zauważyła jak piłyśmy pod jej domkiem. Ja pijana, to i zaczepna, więc jakoś tak się stało, że zaczęłyśmy grać w piłkę z chłopakami typowo z Miami, czyli opalony bicek. Wróciłyśmy się opalać i… zasnęłyśmy, obydwie. Nagle Monia budzi się i zaczyna mnie szturchać. Ja podnoszę głowę, a nad nami wielkie chmury. Szybko zaczęłyśmy zbierać swoje rzeczy, żeby uciec przed deszczem, ale jakoś nam to nie wyszło (pewnie dlatego, że dalej byłyśmy trochę wcięte). Dobiegłyśmy pod pierwsze lepsze zadaszenie i wbiłyśmy się między ludzi. Stoję sobie tak niepozornie obok jakiegoś mulata, aż nagle czuję uszczypnięcie w tyłek. Jak na niego wydarłam, to wszyscy zaczęli patrzeć ze zdziwieniem, a ten kretyn tylko się zaśmiał. Przeniosłyśmy się pod daszek recepcji, bo byłabym w stanie go pobić! Chciałyśmy zamówić Ubera, ale internetu brak. Nagle woła nas chłopak, który podsłuchał naszą rozmowę i udostępnił nam swój prywatny internet. Przy okazji powiedział nam, że zasadniczo, to przed hotelem jest przystanek i z niego jeździ autobus na lotnisko. Uradowane poczekałyśmy aż przestanie padać i ruszyłyśmy pod prysznice. Przez to, że przed chwilą była ulewa, to praktycznie nie było ludzi i mogłyśmy się spokojnie wykąpać. Takie czyste i pachnące wróciłyśmy na przystanek i po raz kolejny złapałyśmy publiczny transport (autobus nr 150) za grosze i dotarłyśmy na lotnisko. Wtedy zorientowałyśmy się, że spanie na plaży to był bardzo średni pomysł, bo jesteśmy czerwone jak buraki i wszystko nas zaczyna powoli piec. Nie żebyśmy wszystkie balsamy wyrzuciły w Los Angeles, bo nie mieściły nam się do plecaka… Nie brzmi źle? To wyobraźcie sobie, że musicie na te plecy założyć dwa plecaki, z czego jeden waży 20 kg. Już gorzej, prawda? Dlatego znalazłyśmy wózek na bagaże! Normalnie za taki trzeba zapłacić, ale my znalazłyśmy jakiś porzucony i przytuliłyśmy do siebie. Nawet sobie nie wyobrażacie jaką poczułyśmy wtedy ulgę! Oddałyśmy bagaże i poszłyśmy usiąść pod bramkę. Tak nam coś nie pasowało, bo nigdzie nie wyskakiwał napis Waszyngton. Na szczęście dosyć wcześnie zorientowałyśmy się, że po prostu między oddaniem bagażu, a dotarciem do bramki, został zmieniony jej numer i dobiegłyśmy do odpowiedniej na czas. Wsiadłyśmy do samolotu, poprosiłyśmy o herbatkę i do spania! Drogi Waszyngtonie, widzimy się już z samego rana! 









Zobacz również

0 komentarze