Wolontariat na Mauritiusie

23:53

Od dwóch lat wyjeżdżam na Mauritius, by większość czasu spędzić nie na plaży, a w małej klinice i schronisku na północy wyspy. Dostaję sporo pytań jak to się stało, że trafiłam na wolontariat do Afryki, za który nie muszę płacić kilku tysięcy złotych miesięcznie, więc postanowiłam zebrać te wszystkie informacje w jednym miejscu.





Od czego się zaczęło?
Prawie trzy lata temu dzięki mojej znajomej odkryłam organizację AIESEC, która wysyła swoich wolontariuszy na projekty na cały świat. Wysłano i mnie, i w ten oto sposób znalazłam się na Mauritiusie.
Proces dostania się na taki wolontariat jest dosyć długi, ale raczej nieskomplikowany. Najpierw wybieracie sobie projekt, na który chcielibyście pojechać. Później czekają Was dwie rozmowy - pierwsza z kimś z lokalnego oddziału organizacji, a gdy przejdziecie ją pomyślnie, to druga z kimś z organizacji z miejsca, do którego chcecie pojechać. Później czekacie na pozytywną (mam nadzieję!) odpowiedź i możecie się pakować! Od tamtego czasu zasady rekrutacji zapewne zdążyły się już nieco zmienić, dlatego odsyłam Was na ich stronę, gdzie na pewno uzyskacie więcej informacji. 
Koszt wolontariatu to opłata, którą uiszczacie w lokalnym oddziale (obecnie na ich stronie widnieje informacja, że jest to kwota w wysokości 699zł), następnie koszt mieszkania (ja za dwa miesiące w willi z basenem zapłaciłam 800 zł, ale możecie trafić na o wiele gorsze warunki w tej samej cenie) i wyżywienia (które kupujecie i gotujecie sobie sami). Jeśli jedziecie do kraju, którego koszty życia są podobne jak w Polsce, to tak naprawdę wydacie podobną kwotę. Do tego trzeba oczywiście doliczyć koszta, które wydacie podczas zwiedzania, ale myślę, że jest to indywidualna sprawa.





Jak wyglądał wolontariat?
Cały wolontariat trwał 6 tygodni (ja przyjechałam trochę wcześniej i wyjechałam półtorej tygodnia później). Naszym głównym celem było uświadomienie ludzi, by sterylizowali swoje zwierzęta i pomoc w schronisku. Wypunktuję Wam co dokładnie zrobiliśmy przez te 6 tygodni, by trochę rozjaśnić sytuację:
- film promujący adopcję, który miał znaleźć się w centrach handlowych i hotelach (ostatecznie jest tylko na YT),
- ankiety i rozmowy z przechodniami dotyczące sterylizacji psów, trzymania psów na łańcuchach, lub wypuszczania ich samopas poza posesję,
- praca w schronisku (o tym szczegółowo niżej)
- ulotki dotyczące adopcji za granicę dla gości hotelowych
- drzwi otwarte w schronisku
- propozycja nowelizacji ustawy dotyczącej praw zwierząt na Mauritiusie (która była naszym najlepszym pomysłem, ale dziewczyna, która studiowała prawo i miała się tym zająć niestety popłynęła z morzem alkoholu i tego nie skończyliśmy).
Pracowaliśmy przez 4-5 dni w tygodniu, przez około 5 godzin. Czasami było to mniej, ale często więcej, bo mieliśmy dosyć zgraną ekipę i dobrze nam się pracowało.





Jak wyglądała praca w schronisku?
Każdego dnia pracy czekaliśmy o 9 rano na przystanku autobusowym licząc na to, że może dzisiaj przyjedzie na czas. Nigdy tak się nie stało, czasami czekaliśmy nawet po pół godziny. Kiedy już dotarliśmy do schroniska, to każdy dostawał psa, albo dwa i szliśmy z nimi na długi spacer. Po dwóch miesiącach było widać u nich niesamowitą poprawę. Były wybiegane, codziennie rano o 9 czekały zwarte i gotowe, nauczyły się nawet wychodzić w odpowiedniej kolejności. Szkoda tylko, że nikt nie pomyślał, że dla tych psów te spacerki znikną tak naprawdę z dnia na dzień i one nie będą wiedziały dlaczego. Część z nich spotykam dalej na miejscu i uwielbiam brać je na spacer, ale nie robię tego już codziennie, by nie miały znowu takiego zderzenia z rzeczywistością.
Ja miałam też to szczęście, że w pewnym momencie pozwolono mi pracować i pomagać w samej klinice i tak zostało już do dzisiaj. Asystuję przy operacjach (co znaczy, że podaję skalpel, świecę latarką, ale też podcinam, przycinam i zaszywam), przygotowuję zwierzęta do operacji (dawkowanie i podawanie leków, golenie, odkażanie pola operacyjnego, sprzątanie stołu przed i po operacji). Pomagam też w sali przyjęć, gdzie spisuje wszystkie dane pacjenta (często przy pomocy właścicieli innych pacjentów, którzy są moimi tłumaczami, bo przecież ja mówię tylko po angielsku, a właściciele niekoniecznie), podaję kroplówki, sprzątam kojce, obserwuję zwierzęta przy wybudzaniu się. Jestem tak naprawdę od wszystkiego i pomagam gdzie tylko mogę. Ostatnio wypisywałam nawet rachunki! 






Dlaczego cały czas tam wracam i jak wyglądają moje powroty?
Nie ma co oszukiwać, że głównym powodem jest mój chłopak, który stamtąd pochodzi i tam mieszka, więc wracam, żeby go zobaczyć. Do schroniska jednak wracam, bo mam tam poczucie, że moja pomoc faktycznie odnosi jakieś skutki, że nie jest to puste działanie dla podniesienia własnego ego. Widzę te psiaki, które zmieniają się z dnia na dzień na lepsze (nie tylko fizycznie, ale też psychicznie), a niektóre znajdują swoje stałe domy z kochającą rodziną. Widzę jak edukowanie ludzi przynosi poprawę (to są bardzo małe kroczki, ale jak cieszy, kiedy ktoś wreszcie zdecyduje się przynieść swojego kota/psa na kastracje po naszej rozmowie), a wszystkie rzeczy, które ze sobą przywożę z Europy są wykorzystywane do ostatniej nitki w kocyku. Tam można się poczuć potrzebnym, dlatego tak lubię tam wracać. 


Jeśli jest jeszcze coś, co Was ciekawi w sprawie wolontariatu na Mauritiusie to śmiało pytajcie w komentarzach! Przy okazji chciałabym Wam podlinkować zbiórkę, na której zbieramy pieniądze, by kupić mikroskop dla kliniki - TUTAJ. Można dostać kartkę i pamiątki z wyspy!























Zobacz również

0 komentarze