Grand Canyon

23:07


W drodze z Horse Shoe zatrzymaliśmy się na parkingu przy stacji benzynowej i tam przenocowaliśmy. Nie było w okolicy prysznica, więc ruszamy dalej, bo drogie sklepy z pamiątkami i dziwaczne muzea nie są nam jakoś specjalnie potrzebne. Zatrzymaliśmy się na kolejnej stacji benzynowej i chciałabym tylko przypomnieć, że dalej znajdujemy się na terenach zamieszkiwanych przez Indian. Co dla mnie nie może być chyba dobre, więc  wyobraźcie sobie jak miałam nasrane w majty. No dobra, ale gdzieś trzeba się wykąpać. Wchodzimy bocznym wejściem na stacje, a tu na drzwiach karteczka z wypisanymi osobami z imienia i nazwiska, którym nie wolno wchodzić na teren stacji. Hm, miłe powitanie, zwłaszcza dla nas, jak chcemy wbić się nielegalnie wykąpać na stacji. Dobra, najwyżej nas wyrzucą, z łuku chyba nas nie rozstrzelają, nie? Przemknęłyśmy się więc do łazienki i szybki prysznic. Kiedy weszła pierwsza kobieta pomyślałyśmy- no to koniec. My włosy całe w pianie, a nas zaraz wyrzucą. Ups! Myjemy się szybko dalej, a tu nic, nikt nie przyszedł. Panie wchodzą i wychodzą, ale nic się nie dzieje, uśmiechają się, a jedna nawet skomentowała, że 'Jak się jest daleko od domu, to taki prysznic jest lepszy niż żaden'. Więc chyba jednak ci czerwonoskórzy nie są tacy straszni, jakie robią na mnie wrażenie. Już odstresowane i czyste wróciłyśmy do samochodu i w drogę na kanion!




Wjazd na kanion dla nas był darmowy, ze względu na to, że mamy passa na wszystkie parki  (tego za 80$). Polecamy, działa!
Trochę ten kanion mieliśmy nieogarnięty. Chcieliśmy zejść na dół, ale na to trzeba wyruszyć o 6 i nie zawsze udaje się wrócić przed zachodem słońca  ( a chyba nie muszę wspominać, że pozostanie na dole w kanionie w ciemności to nienajlepsza opcja, prawda?). Później pomyśleliśmy o spływie, ale na niego kolejka za duża i też płynie się 12 godzin. To może helikopter? No cóż, 190$  od osoby... To może usiądźmy sobie  przy stoliku pod wieżą  widokową, zjedzmy śniadanie przy wschodzącym  słońcu i pomyślmy co by tu zrobić. W końcu postanowiliśmy, że ruszamy na pieszą wycieczkę wzdłóż kanionu. Wybraliśmy trasę łatwą, no dobra, taką dla rodzin z małymi dziećmi,  żebyśmy byli pewni, że nasze kolana to przeżyją, bo moje ostatnio trochę szwankuje. Takim oto sposobem trafiliśmy na wylaną asfaltem ścieżkę prowadzącą wzdłuż kanionu, a obok za wąskim pasem lasu wiodła droga asfaltowa, którą jeździły bezpłatne autobusy, które przewoziły turystów do punktu widokowego do punktu widokowego. My dzielnie parliśmy pieszo przed siebie podziwiając widoki. Tak szczerze, to do tej pory nie wierzę, że to widziałam na własne oczy. Jak patrzyłam na to wszystko, to tak naprawdę czułam się jakbym oglądała jakieś zdjęcia panoramy, a nie Wielki Kanion na żywo.



Oczywiście wchodziliśmy wszędzie, gdzie tylko się dało, na każdą skałkę nad przepaścią, w górę, w dół, w boki, aż trafiliśmy na piękne miejsce na ledwo trzymającej się skale i przystanęliśmy, by podziwiać widoki, a później nie mogliśmy ruszyć dalej, bo tyłek Moniki przykleił się żywicą do skały. No komu się to mogło przytrafić jak nie jej?



Polecamy zatrzymac się też przy opowiadających Rangerach. Naszego spotkaliśmy zupełnie przez przypadek, a opowiadał jak najlepszy nauczyciel i aż nie chciało mi się iść dalej. Spotkania z opowiadającym Rangerem są zaq darmo i trzeba się jedynie pojawić w odpowiednim miejscu i o odpowowiednim czasie.



Spotkaliśmy też Polki, które pracowały w restauracji przy kanionie na programie work&travel. Dziewczyny całe wakacje bez wi-fi, na totalnym odludziu, nie ma co robic, jedynie widoki piękne. Chyba ten nasz camp nie był wcale taki najgorszy.


Powoli zaczynał się już czas na to, by łapać zachód słońca. Byliśmy dosyć daleko od miejsca, z którego chcieliśmy go zobaczyć, wiec postanowiliśmy zlapać autobus. Autobusy jezdżące po kanionie są darmowe i szczerze nas do nich namawioano, by jak najmniej poruszać się samochodem. Jak się okazało, ostatnia  stacja, na którą chcieliśmy podjechać, jest najgorszym miejscem do oglądania zachodu. Hm, a przewodniki tak polecają. Jednak jakoś bardziej zaufaliśmy kierowcy autobusu i wysiedliśmy na Hopi Point. Usiedliśmy sobie tak na skraju skały i podziwialiśmy widoki. Było pięknie, to prawda, ale widziałam lepsze zachody słońca w swoim życiu.



Po zachodzie wyruszyliśmy  busem na nasz parking, zapakowaliśmy się w śpiworach  do auta i poszliśmy spać o... 20. No cóż. cały dzień chodzenia i dotychczasowa podróż nas dosyć mocno wykończyła, więc  zabrakło tylko dobranocki do pełni szczęścia.


Wszyscy solidnie chrapiemy, kiedy to budzi mnie głos Kasi i głośne  pukanie w okno. Był to Ranger. który powoli i wyraźnie (chyb a miał już doświadczenie, że człowiek obudzony w środku nocy, to człowiek mało kumaty) wytłumaczył nam, że niestety, ale spać na parkingu nie można, a do tego na terenie całego parku, to w sumie też nie ma miejsca, gdzie byśmy mogli przenocować w aucie. Shit happens. Ale za to,   jeśli wyjedziemy z parku to po kilku minutach trafimy do miasteczka, gdzie już na pewno znajdziemy nocleg.


Tym oto sposobem wylądowaliśmy na parkingu w McDonaldzie, przez co ominął nas wschód słońca nad kanionem, ale za to od rana mogliśmy się odświeżyć i pobuszować na wi-fi. My z Kasią zostałyśmy, a reszta cofnęła się do parku na prysznic (tak informacyjnie- 2$ za 8min). No i jak wrócili to Monika zaczęła opowiadać  ilu tym było Polaków. W tym momencie podszedł do nas i przywitał się 'Dzień dobry' jakiś meżczyzna. Jak się później okazało- Janusz. Od słowa do słowa okazało się, że mieszka pod San Francisco i w sumie, to wiecie co, jak chcemy to możemy u niego przenocować w salonie. Od tej chwili, mieliśmy strefę c zasową na Janusza i odliczaliśmy dni, kiedy to nie będziemy spać w aucie.  Z nieba nam spadłeś człowieku!!!


Zobacz również

0 komentarze