Yellowstone- gdzie jest Yogi?

10:54

Do Yellowstone wybraliśmy się w nocy, bo trasa miała być około ośmiogodzinna. Szczerze, nie mam pojęcia ile jechaliśmy, bo całą tą trasę przespałam. Ukłony w stronę Rafaela i Anety, którzy jechali całą noc. Około 5 nad ranem obudziło mni 'O ku*wa sarna!' Anety i pisk opon, a później to już wszyscy czujnie pilnowali drogi, bo w momencie wjazdu w Góry Skaliste sarna na sarnie się pojawiała. Nawet w nocy widoki były piękne, więc wyobraźcie sobie jak to wszystko wygląda za dnia.




Nad samym ranem zatrzymaliśmy się w McDonaldzie w Cody. Bardzo żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu by tam zostać, bo w Cody znajdują się cudowne muzea, a do tego wieczorem zaczyna się prawdziwe rodeo. A co śmieszniejsze, tego wszystkiego dowiedzieliśmy się od emerytów i rencistów, których spotkaliśmy na porannych ploteczkach. Byli strasznie sympatyczni, a sprzęt elektroniczny obsługiwali lepiej niż ja. Na koniec, kiedy po przemiłych pogawędkach stwierdziliśmy, że czas już na nas, jedna dziewczyna (tak, była jedna młoda dziewczyna wśród starszych dam)  stwierdziła, że pokaże nam, gdzie jest informacja turystyczna, żebyśmy mogli zaczerpnąć jak najwięcej informacji, pobrać książeczki i ulotki. Specjalnie dla nas zjechała z trasy do pracy, żeby nam pokazać gdzie mamy się zatrzymać. Pokiwała, życzyła udanej podróży i odjechała. Panie z informacji udzieliły nam wszelkiej pomocy, wszystko powiedziały i wytłumaczyły. Na dodatek w Cody spotkaliśmy osoby, które mają znajomych swoich znajomych z Siedlec. Jaki ten świat mały! Tak więc pozdrawiamy Siedlce    :)
Ruszamy dalej w drogę. 'Krystybna z gazowni' z GPS poprowadziła nas przez przepiękne tereny, przez góry, obok jezior. Jeszcze nie wjechaliśmy do Yellowstone, a już byliśmy pod ogromnym wrażeniem, tak, że kopara nam opadła. Droga z Cody do bram parku zajęła nam około godziny, a i tak cała trasa była przepiękna, aż zapierało dech.

dotarliśmy do bram parku i chcieliśmy kupić dwa passy po 80$. W Stanach jest tak, że pojedyncze wejście do parku wynosi około 20-30 $ (oczywiście zależy od parku), ale można wykupić pass do wszystkich za 80$ i do tego zabrać ze sobą 3 osoby przez cały rok, nieograniczoną ilość razy. No a nas było 5, więc obliczyliśmy, że i tak bardziej opłaca się nam kupić dwa takie passy, niż za każdym razem kupować jedną pojedynczą wejściówkę. Pan Ranger przy kasie poinformował nas jednak, że do momentu, kiedy jesteśmy w jednym samochodzie,  to potrzebujemy tylko jeden pass. Wszyscy zaczęliśmy się cieszyć i bić brawo, bo właśnie mamy 80$ w kieszeni, będzie na paliwo!

Wyruszamy w park i chwilę po wjeździe widzimy pierwszego bizona. Rafael stój! Chcemy zdjęcia! (Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, że zobaczymy setki bizonów i myślałyśmy, źe to jeden jedyny taki okaz). No a ten przejechał, to został skrzyczany od góry do dołu, że ma jechać wolno, jak mówimy, że ma stać, to ma stać, bo jak chcemy pooglądać  tyłek łosia, to zobaczymy tyłek łosia.

Po jakimś czasie dojechaliśmy do miejsca, gdzie nad rzeczką, opodal krzaczka, znajdował się stolik idealny dla głodnego robaczka. Czyli dla nas. Owsianka, kanapki z dżemem i masłem orzechowym (polecamy masło, tanie a zapycha!) i woda. Czyli to, czym się głównie odżywiamy. Pojedzone, szybkie zmywanie w strumyku i dalej w drogę. Patrzymy, a na lewo morze. Tylko, że to nie było morze, a Yellowstone Lake, które było tak ogromne, że wiatr tworzył na nim fale jak na morzu. Kilka zdjęć, wiatr we włosach i jedziemy dalej. Przecież tu  jest tyle do zobaczenia! Jedziemy sobie  dalej, a tu nagle korek. No korek w parku? Co jest? A tu się okazuje, że bizony sobie spacerowały po ulicy. One się zupełnie nie przejmują samochodami i ludźmi. Metr od niego stoi samochód, a on nawet głowy nie odwróci w jego stronę. I tak ze wszystkimi zwierzakami. Zero przejęcia. Stanie na środku drogi i stoi, bo przecież w sumie jest u siebie. Dlatego po parku krążą samochody Rangerów. którzy przeganiają zwierzaki ultradźwiękami. To wszystko po to, by nie tworzyły się właśnie takie korki na ulicach parku, dlatego też nie wolno się zatrzymywać w innych miejscach niż te wyznaczone. Mało kto zwraca jednak na to uwagę, dlatego też, gdy zatrzyma się jeden samochod, zatrzymuje się zaraz 10 innych, ciekawych powodu zatrzymania tego pierwszego.



Wróćmy jednak do jazdy. Dotarliśmy do pierwszego campingu o nazwie Fishing hm.. cośtam, gdzie rozsiedliśmy się na bujanych fotelach, by trochę się zrelaksować, a później pojechaliśmy szukać prysznica. Jako, że ja 'wykąpałam' się w McDonaldzie, to stwierdziłam, że zaoszczędzę tych kilka dolarów i wezmę prysznic następnego dnia. Co się jednak okazało? Okazało się, że  osoby, które wykupują miejsca na campingu często nie wykorzystują prysznicy, dlatego my możemy wejść za darmo, bo im to róźnicy nie robi. Monika wychodzi spod prysznica z przerażoną miną i słowami 'Ściągam gumkę i wiecie co? Włosy zostały na miejscu.' No cóż McDonald nie jest jednak najlepszą łazienką. 'Czymże jest mokra c husteczka w obliczu wody z mydłem? Niczym.


Wykąpani i najedzeni ruszamy w trasę po parku. Po drodze minęliśmy kilka małych gejzerów, aż dotarliśmy do Old Faithful, gdzie znajduje się największe skupisko gejzerów na jednym terenie. Ja sobie te gejzery wyobrażałam jako kilka małych pierdków, na które patrzy się zza jakiegoś płotku. W sumie o parku też myślałam, że da się go spokojnie obejść pieszo. Jedyne co w sumie było z tego prawdą to te płotki i mostki, bo gleba przy tych gehzerach była momentami tak gorżąca, a wszędzie tak przesiąknięta różnymi związkami (głównie siarką), że stąpanie po niej było dosyć niebezpieczna. Oczywiście nas to nie powstrzymało od zejścia z podestu i sprawdzenia czy to prawda. Jak do te j pory wszyscy żyjemy, więc chyba nie jest aż tak źle. Mówi się, że głupi ma zawsze szczęście, no więc my też mieliśmy, bo załapaliśmy się zupełnie przez przypadek na wybuch najwyższego gejzera i najbardziej znanego (to nie ten sam, załapaliśmy się na dwa!). Ludzie czekali na to czasami nawet ponad godzinę,a my przyszliśmy i akurat bum! Przypadek? Nie sądzę!
Podczas spacerów po gejzerach wywiązało się też sporo dziwnych rozmów, między innymi ta, kiedy mijaliśmy jeźdźców na koniach:
-Monika, co byś zrobiła, jakby Ci teraz niedźwiedź wyskoczył?
-Selfie z rangerem na koniu, a co?
Na gejzerach spędziliśmy ponad połowę czasu na ten dzień, więc powoli zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze zachód słońca i pojechaliśmy. Wjechaliśmy na najbliższy camping, ale doszliśmy do wniosku, że nie jest on najlepszy na nielegalne nocowanie. Na całe szczęście, wcześniej spotkaliśmy dwóch Polaków- ojca z synem, którzy wybrali się w podróż po parkach narodowych USA w ramach nagrody za dostanie się syna na studia. No kto bogatemu zabroni. W każdym razie chłopaki bardzo miłe, trochę nam doradzili, trochę się z nas pośmiali, jak dowiedzieli się jak wyglądają nasze posiłki:  'Proszę pana, my do jedzenia to wszystko mamy. Chleb, owsianki, dżem, wszystko jest.' To wlaśnie od nich doweidzieliśmy się, że jeśli jakiś ranger złapie nas w nocy na nielegalnym spaniu, to da nam jedynie upomnienie i pozwoli do rana zostać na tym samym miejscu, a mandat wlepi dopiero, kiedy przylapie nas po raz kolejny.




Kto nie ryzykuje ten traci, podjeżdżamy więc pod parking hotelu i do szykujemy się do spania. Takich wygibasów to w tym aucie jeszcze nie było, ale jakoś wszyscy się poukładali i do spania. Nagle wszyscy budzą się (poza mną oczywiście) i widzą wielkiego łosia centralnie przed naszym autem. Bydle takie, że jakby się zagapił, to by nas przeparkował. 'Myślę sobie, że to jakiś ptak śpiewa, a tu jeb! Łoś! Dźwięk jak krowia dz*wka, a jeszcze na to szmulki lecą.' Po czym po kilku godzinach ja się obudziłam, a tu przez okno patrzy na mnie pani łoś. A za nią dwie kolejne.   Nie chcecie wiedzieć co krzyknęłam. A ludzie na schodach hotelu sobie fotki strzelają. Halo, panienko, ja pani nie budzę w środku nocy, to pani może mnie też nie, co? Całe szczęście nie obudził  nas ranger. Z dwojga złego, to już wolę tego łosia.



Poranna szybka toaleta i wracamy kawałek, żeby nadrobić to, co ominęliśmy poprzedniej nocy, bo dotrzeć na parking. W ten oto sposób zjedliśmy śniadanie nad wodospadem i pięknym kanionem. Oczywiście owsianka i kanapki z dżemem.


Dalej wyruszyliśmy na kolejne gejzery, gdzie wytworzyły się skały wapienne i zmieniały swój kształt z każdym rokiem (hm, o ile dobrze pamiętam, zmieniają go do teraz). Jedziemy dalej i nagle krzyczą, że busem przez świat nas właśnie minęło. Rura za nimi. Rafael jechał jak szalony, ale niestety jak juz dogoniliśmy to auto, to okazało się, że  to nie oni i tylko narobiliśmy sobie kilometrów.
Jesteśmy już w połowie parku i skręcamy w część, w której miało znajdować się największe skupisko wilków, łosi no i niedźwiedzie.  Przecież po to przyjechałam, żeby zobaczyć misia Yogi!
Niestety ani misia Yogi, anie w sumie jakiejś większej ilości innych zwierząt. Dopiero jak stwierdziliśmy, że wracamy, to natknęliśmy sie na ogromną grupę bizonów z małymi bizonami. Staliśmy dosłownie jakieś 10 metrów od nich. Są piękne, ale biegają trochę jak pokraki.



Dobrze, jedziemy już w stronę prysznicy, ale  jeszcze kilka rzeczy do zobaczenia. Po pierwsze- kanion w Yellowstone. Zróbmy sobie przedsmak przed Wielkim Kanionem, a co! Zatrzymaliśmy się na parkingu punktu widokowego i podeszliśmy kawałek. No pięknie! Kasia oczywiście chciała skakac do zdjęć nad skałkami, nic nowego, kiedyś skręci sobie kostkę, albo po prostu spadnie w przepaść.
 Po sesji zdjęciowej nad kanionem wyruszyliśmy dalej, by zatrzymać się przy Mud Volcano. Jest to gejzer, który wygląda jak bulgoczący, rozwodniony cement. I do tego śmierdzi. Strasznie. Nieziemsko. Bardzo śmierdzi. Myślisz, że gorzej śmierdzieć nie może? To się mylisz, moze. Wystarczy przejść parenaście metrów dalej i dojdzie się do Dragon Mouth. Jak to Monika stwierdziła, to już śmierdzi gnojem, a nie zgnitym jajkiem. Odpuściliśmy więc tą część i ruszamy pod prysznice. 4$ za czystą przyjemność, bardzo uprzejmi ludzie w sklepie, dali wrzątek, zagadali, pośmiali się. Zjedliśmy tam obiad i w drogę, ale halo! Jeszcze zdjęcie przy znaku Yellowstone! Zatrzymujemy się i akurat trafił nam się ranger, który też musiał mieć zrobione zdjęcie przy znaku. Więc dlaczego nie zrobić sobie zdjęcia z nim? I w ten oto sposób spełniło sie moje marzenie i zamiast zdjęcia z misiem Yogi, mam zdjęcie z panem Rangerem, czyli tym panem, który przez całą bajkę próbował złapać misia.




Park Yellowstone jest nie do opisania. Wybierając zdjęcia na bloga czułam się jakbym wybierała zdjęcia z 10 różnych miejsc. Park jest też bardzo dobrze zorganizowany, co chwilę jest miejsce, gdzie można się zatrzymać samochodem , bardzo czesto sa toalety i miejsca campingowe. Do tego prysznice na przynajmniej 3 stacjach. Po samym parku porusza się samochodem i co jakiś czas z niego wychodzi, żeby przejść kawałek i podziwiać widoki, Jeśli uważacie, że Yellowstone na zdjęciach jest piękne, to na żywo padniecie z wrażenia.









Zobacz również

0 komentarze